Landek – trochę nieba, trochę piekła
Kolejna wyprawa do sąsiednich Czech powiodła nas do Landka. Ruszyliśmy 21 września w dwanaście osób dosyć wczesną ranna porą. Chałupki powitały nas słonecznym, choć nie najcieplejszym porankiem. Oczywiście Jurek od razu zaczął zmarzować. Za to komandor Krzysiek jechał w krótkich rękawkach i krótkich spodenkach. Masakra w jednym i drugim przypadku. Trasa wiodła przez Rudyszwałd i czeskie Silcherzovice. Przepiękna trasa rowerowa przez las. Kilka wzniesień i zjazdów i już byliśmy w muzeum górnictwa w Landku. Byliśmy na tyle wcześnie, że właściciele tamtejszej restauracji nie zdążyli jeszcze otworzyć lokalu. Ale dla tak licznej grupy z Polski zgodzili się podać złociste napoje w postaci Kofoli i chmielowego specjału. Wspólne zdjęcie i pieczątki przy wejściu do kopalni. No i w drogę powrotną. I tu skończyła się fajna część opowieści. Nie wróciliśmy bowiem już znaną, przebytą drogą. Pojechaliśmy wzdłuż Odry, co okazało się być błędem. Okazało się bowiem, że droga nie zawsze była przejezdna. Dwa powalone drzewa wprawdzie nie były wielką przeszkodą, ale … chwilowy brak koncentracji i skończyło się złamaniem ręki jedynej na tym rajdzie białogłowy. Do tego mieliśmy niezaprzeczalną sposobność obejrzenia szkód, jakie u sąsiadów Czechów wyrządziły wezbrane wody Odry. Straty w mijanych domostwach były niewyobrażalne. Rzeka wyrządziła tu sporo szkód. Nasz powrót do Chałupek nie był więc za wesoły. Może w przyszłym roku spotkamy się w Landku w lepszych okolicznościach.